Buick GNX (Grand National Experimental) to czarna legenda lat 80., samochód, który na zawsze zmienił wizerunek Buicka – marki kojarzonej z komfortem dla emerytów – w maszynę zdolną zawstydzić Ferrari, Porsche i Corvettę. GNX nie był tylko szybszą wersją Grand Nationala. To był inżynieryjny bunt wobec kończącej się ery muscle carów, zamknięty w kanciastym, niemal groźnym nadwoziu, które wyglądało jak wyjęte z filmu noir – czarne, pozbawione chromów, z aurą czegoś złowrogiego.
Historia GNX zaczyna się w 1987 roku – ostatnim roku produkcji modelu Regal w tej formie. Buick Grand National już wcześniej zdążył zyskać reputację „seryjnego drag racera”, ale Buick, przy współpracy z firmą McLaren (tak, tą samą, od Formuły 1 i supersamochodów) i ASC (American Sunroof Company), postanowił stworzyć limitowaną wersję końcową – ostateczny pokaz siły przed przejściem w erę przednionapędowych, wygładzonych sedanów.
Pod maską znajdował się 3.8-litrowy silnik V6 z turbosprężarką Garretta i intercoolerem, który w GNX został radykalnie wzmocniony. Dzięki zmienionemu dolotowi, innemu układowi wydechowemu, wydajniejszemu intercoolerowi i poprawionemu ECU, GNX rozwijał oficjalnie 276 koni mechanicznych i 488 Nm momentu obrotowego. W rzeczywistości jednak pomiary wskazywały, że moc sięgała 300 KM, a moment przekraczał 500 Nm – co czyniło go najszybszym seryjnym samochodem amerykańskim swojej epoki.
Przyspieszenie? Fabryczne dane mówiły o 5,5 sekundy do setki, ale w niezależnych testach GNX potrafił zejść poniżej pięciu sekund, a ćwierć mili pokonywał w czasie około 13,3 sekundy – co w 1987 roku oznaczało jedno: Ferrari Testarossa, Corvette i 911 Turbo musiały ustąpić miejsca. Buick – samochód z V6, z czterobiegowym automatem i tylnym napędem – był po prostu szybszy.
Oprócz silnika, GNX otrzymał specjalne zawieszenie z dodatkowym drążkiem reakcyjnym typu torque-arm, zmodyfikowane amortyzatory, wzmocnioną oś tylną, szersze felgi (16 cali, z tyłu jeszcze szersze niż z przodu) oraz subtelne, ale czytelne oznaczenia „GNX” na grillu i tabliczce w kabinie. Z zewnątrz – zero chromów, czarne listwy, czarne reflektory, czarne felgi. Auto wyglądało jak gangster w garniturze – elegancki, ale gotowy do brutalnej akcji.
Wnętrze było bardzo „GM-owskie”: szaro-czarna tapicerka, kubełkowe fotele, cyfrowy prędkościomierz, analogowy obrotomierz, znacznik doładowania turbo i tabliczka z numerem seryjnym. Żadnych luksusów, żadnych gadżetów – tylko to, co niezbędne, by zapanować nad tym potworem.
Łącznie powstało tylko 547 egzemplarzy GNX, wszystkie w 1987 roku, wszystkie w kolorze Black. Każdy z nich to dziś kolekcjonerski święty Graal, osiągający astronomiczne ceny na aukcjach – często znacznie przekraczające sześciocyfrowe kwoty. Co ciekawe, wiele GNX-ów przejechało niewielkie przebiegi – właściciele od razu wiedzieli, że to coś więcej niż zwykły muscle car. To był koniec epoki – pożegnanie z tylnonapędowym Buickiem o sportowym charakterze.
Dziś Buick GNX jest symbolem czasów, w których technologia zaczęła wygrywać z pojemnością, a sprytne rozwiązania inżynieryjne pozwalały bić legendy, które jeszcze chwilę wcześniej wydawały się nietykalne. To był ostatni twardziel starego Detroit, ubrany na czarno, z duszą drag racera i duchem rewolucjonisty. Cichy zabójca o twarzy tak powściągliwej, że większość nie miała pojęcia, z kim ma do czynienia – aż było za późno.