W świecie sportu tylko najwięksi zasługują na to, by ich nazwisko nosił samochód. Tommi Mäkinen, czterokrotny rajdowy mistrz świata, jest jednym z nich. Wspólnie z Mitsubishi zdominował drugą połowę lat 90., wygrywając w stylu bezlitosnego profesjonalisty. By uczcić jego sukcesy, w 1999 roku stworzono specjalną wersję Lancer Evolution VI – auto, które szybko zyskało status kultowego. Lancer Evolution VI Tommi Mäkinen Edition (TME) to nie tylko hołd dla mistrza. To jego przedłużenie – zwinne, szybkie, bezkompromisowe.
Narodziny hołdu dla legendy
Tommi Mäkinen wygrał mistrzostwa świata kierowców w latach 1996–1999 – cztery razy z rzędu, co do dziś pozostaje jednym z najbardziej imponujących osiągnięć w historii WRC. Jego broń? Oczywiście Lancer Evolution. A ponieważ sukcesy nie mogły przejść bez echa, japoński producent postanowił zbudować wyjątkową wersję szóstej generacji tego modelu – bardziej agresywną, lepiej prowadzącą się i stylizowaną dokładnie na wzór rajdówki mistrza.
Technika zwycięzcy
Pod maską TME pracował dwulitrowy, turbodoładowany silnik R4 serii 4G63 – legendarna jednostka, która słynęła z niesamowitego potencjału do tuningu. W wersji seryjnej generował dwieście osiemdziesiąt koni mechanicznych, choć realnie mówimy o mocy bliższej trzystu, biorąc pod uwagę japońskie ograniczenia homologacyjne.
Sześciobiegowa skrzynia? Nie, wciąż pięć biegów – ale precyzyjnych i idealnie zestopniowanych. Napęd na cztery koła? Oczywiście – z aktywnym centralnym dyferencjałem, który w połączeniu z krótszymi przełożeniami skrzyni w TME pozwalał na niesamowite przyspieszenia i wyjścia z zakrętów.
Zmiany w porównaniu do zwykłego Evo VI? Owszem: poprawione zawieszenie, zmodyfikowane tuleje, sportowe amortyzatory Bilstein, szybsza reakcja przepustnicy i inne nastawy układu kierowniczego. Wszystko po to, by TME jeździło dokładnie tak, jak rajdówka – tylko bez klatki i kasku.
Styl z odcinka specjalnego
Nie sposób nie wspomnieć o najbardziej rozpoznawalnym malowaniu TME – biało-czerwonym wzorze z rajdowego Evo, który był dostępny jako opcja w wersji drogowej. Do tego dedykowane felgi Enkei, agresywniejszy przedni zderzak z większymi wlotami, specjalne oznaczenia i kubełkowe fotele Recaro z czerwonym wykończeniem.
Wszystko krzyczało: „to nie jest zwykły Lancer”. I nie był.
Limitowana legenda
Powstało zaledwie dwa tysiące pięćset egzemplarzy, z czego większość trafiła na rynek japoński. TME był dostępny w kilku kolorach – od klasycznego czerwonego „Passion Red” z pasami, przez srebrny, niebieski, czarny, aż po rzadki biały. Dziś każdy z nich to prawdziwy biały kruk.
Co ciekawe – mimo że był hołdem dla Mäkkinena, nie był stricte limitowany numeracją – ale i tak jego wartość na rynku kolekcjonerskim z roku na rok rośnie. I to szybko.
Dziedzictwo, które jedzie bokiem
Evo VI TME to esencja rajdowego ducha lat 90. – lekkie, brutalne, mechaniczne. Bez wyświetlaczy, bez trybów jazdy, bez sztuczek. Tylko kierowca i maszyna – gotowa wyrwać asfalt spod kół, jeśli dasz jej odpowiedni rozkaz.
Do dziś wielu fanów Evo uważa, że to właśnie Tommi Mäkinen Edition jest najlepszym Evo w historii – idealnym kompromisem między techniką, emocjami a autentyczną więzią z motorsportem.