Stany Zjednoczone ogłosiły rewolucyjną zmianę w polityce celnej – nowa stawka cła na importowane samochody ma wzrosnąć nawet dziesięciokrotnie. Dla wielu producentów z Europy i Azji to prawdziwy cios, który może całkowicie przeobrazić strukturę rynku motoryzacyjnego. Decyzja budzi ogromne kontrowersje i może wywołać efekt domina w postaci kolejnych barier handlowych.
Dotychczasowe stawki cła na import samochodów osobowych do USA wynosiły średnio około 2,5%. Nowe przepisy przewidują podniesienie tego progu aż do 25% – co oznacza dziesięciokrotny wzrost opłat. Decyzja została uzasadniona koniecznością ochrony rodzimego przemysłu motoryzacyjnego, który ma być zagrożony przez „niesprawiedliwą konkurencję zagraniczną”.
Najbardziej dotknięte będą koncerny niemieckie, japońskie i koreańskie – czyli marki, które mają dużą obecność na amerykańskim rynku i eksportują tam setki tysięcy pojazdów rocznie. Producenci będą zmuszeni do podniesienia cen, obniżenia marż lub przeniesienia produkcji do Stanów Zjednoczonych – co z kolei wiąże się z ogromnymi inwestycjami i reorganizacją łańcucha dostaw.
Nowe cła mogą także pośrednio wpłynąć na rynek europejski – w tym polski. Zmniejszenie eksportu może oznaczać redukcję produkcji w fabrykach zlokalizowanych w Europie Środkowej, w tym w Polsce, która odgrywa istotną rolę jako dostawca części i podzespołów dla światowych producentów.
Dla amerykańskich konsumentów oznacza to jedno – droższe samochody i ograniczenie wyboru. Cła w rzeczywistości są podatkiem pośrednim – ostatecznie płaci je kupujący. Jeśli nie zostaną wprowadzone programy osłonowe lub ulgi podatkowe, ceny aut importowanych wzrosną o kilkanaście, a w niektórych przypadkach nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Eksperci ostrzegają także przed ryzykiem eskalacji wojny handlowej. Unia Europejska, Japonia i Korea Południowa mogą odpowiedzieć własnymi cłami, co doprowadzi do zakłócenia globalnego handlu. W świecie, w którym większość pojazdów powstaje w ramach złożonych łańcuchów dostaw, takie ruchy mogą spowodować chaos.
