Jim Hackett był jedną z najbardziej nietypowych postaci, jakie trafiły do fotela prezesa w świecie klasycznej motoryzacji. Urodził się w kwietniu tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego piątego roku w stanie Ohio i od początku łączył zainteresowanie technologią z humanistycznym podejściem do zarządzania. Zanim trafił do Forda, był szefem firmy meblarskiej Steelcase, gdzie zasłynął jako reformator środowiska pracy – projektował biura przyszłości, eksperymentował z przestrzenią, ergonomią i tym, jak człowiek współdziała z przedmiotami. Później objął funkcję dyrektora sportowego Uniwersytetu Michigan, ale to był tylko przystanek w drodze do najważniejszego etapu jego kariery.
W dwa tysiące siedemnastym roku objął stanowisko dyrektora generalnego Ford Motor Company, zastępując Marka Fieldsa. Wniósł ze sobą świeże spojrzenie, które dla wielu w Detroit było szokujące. Mówił o sztucznej inteligencji, mobilności jako usłudze, cyfrowej rewolucji i przewidywaniu przyszłości zanim stanie się teraźniejszością. Chciał przekształcić firmę nie tylko w producenta samochodów, ale w dostawcę rozwiązań transportowych – myślących szerzej niż klasyczny pojazd.
Hackett nie był inżynierem, nie był stylistą, ale był strategiem. Uważał, że przyszłość nie będzie należała do firm, które najwięcej produkują, lecz do tych, które najszybciej się uczą. Przeprowadził restrukturyzację linii modelowej Forda w Ameryce Północnej, wygaszając produkcję wielu sedanów i stawiając na SUV-y, pick-upy oraz pojazdy elektryczne. Jednocześnie inwestował w nowe technologie, rozwój systemów autonomicznych i współpracę z partnerami z Doliny Krzemowej.
Choć jego kadencja była krótka, wywarła głęboki wpływ na kulturę korporacyjną firmy. Nie wszyscy go rozumieli, nie wszyscy doceniali. Ale wiele z jego pomysłów – od strategii elektryfikacji po redefinicję pojęcia pojazdu jako produktu – okazało się proroczych. Jim Hackett nie naprawił Forda w tradycyjnym sensie. Ale zaszczepił w nim wirusa zmiany, który do dziś kształtuje przyszłość marki z błękitnym owalem.