Rinus van Kalmthout, szerzej znany jako Rinus VeeKay, to jedno z najbardziej ekscytujących nazwisk w nowej fali holenderskich kierowców. W przeciwieństwie do wielu swoich rodaków, nie podążył klasyczną drogą przez Formułę Trzy i Dwa w kierunku Formuły Jeden. Zamiast tego obrał ścieżkę przez Stany Zjednoczone, gdzie szybko stał się sensacją serii IndyCar. Jego agresywny styl jazdy, naturalna szybkość i pewność siebie sprawiły, że świat zaczął mówić o nim jako o kolejnym holenderskim bohaterze torów – choć w zupełnie innej lidze niż Max Verstappen.
Urodzony w Hoofddorp, Rinus od najmłodszych lat wykazywał ogromne zamiłowanie do rywalizacji. Jego ojciec, również związany z motorsportem, odegrał kluczową rolę w rozwoju syna. Już jako nastolatek Rinus przeniósł się do Stanów Zjednoczonych, by rozpocząć ściganie w seriach juniorskich Road to Indy. Był to ruch ryzykowny, ale szybko się opłacił – zdobywał tytuły, imponował tempem i wyprzedzaniem, a jego wejście do IndyCar było tylko kwestią czasu.
W roku dwa tysiące dwudziestym zadebiutował w pełnym sezonie, reprezentując zespół Ed Carpenter Racing. Już w pierwszych wyścigach pokazywał pazur – nie bał się śmiałych manewrów, świetnie czuł się na owalach i prezentował niezwykłą dojrzałość. W kolejnych sezonach zdobywał podia, a jego pierwsze zwycięstwo w Indianapolis Road Course uczyniło go najmłodszym holenderskim triumfatorem wyścigu w serii IndyCar.
VeeKay od samego początku prezentował cechy typowe dla nowoczesnego kierowcy: szybki, medialny, otwarty, ale też świadomy własnej wartości. Potrafi rozmawiać z fanami, żartować przed kamerą, a jednocześnie być śmiertelnie skupionym w czasie rywalizacji. Jego styl jazdy przypomina najlepszych – jest odważny, niemal bezczelny, ale oparty na znakomitej technice i instynkcie.
Dziś Rinus VeeKay to jeden z najbardziej utalentowanych kierowców młodego pokolenia w Stanach Zjednoczonych. Marzy o zwycięstwie w Indianapolis pięćset i regularnie puka do czołówki. Wielu obserwatorów widzi w nim przyszłego mistrza IndyCar, ale sam VeeKay pozostaje spokojny – wie, że najważniejsze to robić swoje, rozwijać się i czekać na właściwy moment.
Jego historia to przykład, że Formuła Jeden nie jest jedynym miejscem, gdzie można być wielkim. Rinus pokazuje, że na torach Ameryki również rodzą się legendy – wystarczy mieć odwagę, by pójść inną drogą. I właśnie dlatego jego nazwisko już teraz wywołuje szacunek, a przyszłość zapowiada się niezwykle ekscytująco.