Gastón Mazzacane to postać, która z jednej strony była symbolem powrotu Argentyny do Formuły Jeden po latach przerwy, a z drugiej uosabiała wyzwania, jakie niesie ze sobą startowanie w najtrudniejszej kategorii wyścigowej świata bez odpowiedniego zaplecza technicznego. Jego obecność w padoku F1 wzbudzała kontrowersje, ale również zainteresowanie – w końcu nazwisko Mazzacane pojawiało się w czołówkach argentyńskich gazet w czasach, gdy kraj tęsknił za kolejnym idolem po czasach Senny, Piqueta i Sura.
Urodzony w La Plata, Mazzacane od najmłodszych lat ścigał się w kartingu i lokalnych seriach. Jego ojciec, znany biznesmen, wspierał rozwój syna i dzięki temu Gastón zyskał możliwość wyjazdu do Europy. Tam startował w seriach juniorskich, ale bez większych sukcesów. Mimo to, dzięki połączeniu uporu i silnego zaplecza sponsorskiego, udało mu się zdobyć miejsce w zespole Minardi w sezonie dwa tysiące. Było to wydarzenie historyczne – po latach przerwy w F1 znowu pojawiła się flaga Argentyny.
Jego sezon w Minardi był pełen walki o przetrwanie – bolid był wolny, często zawodny, a sam Mazzacane miał trudności z dorównywaniem tempa zespołowemu partnerowi. Nie przeszkodziło mu to jednak w zdobyciu kontraktu z zespołem Prost na sezon dwa tysiące jeden. Niestety, tam jego przygoda zakończyła się jeszcze szybciej – po kilku wyścigach został zastąpiony przez innego kierowcę, a kariera w F1 dobiegła końca.
Po odejściu z Formuły Jeden Mazzacane wrócił do ojczyzny, gdzie z powodzeniem startował w Turismo Carretera i Top Race V6. Jego styl jazdy, choć nie wybitny, był solidny i dawał mu uznanie wśród fanów. Z czasem zaangażował się również w organizację wyścigów i działalność związaną z motorsportem. Choć jego osiągnięcia w F1 były skromne, stał się ważną postacią w historii argentyńskiego motorsportu jako ten, który przetarł szlaki nowemu pokoleniu kierowców.
Gastón Mazzacane to dowód na to, że droga do F1 nie zawsze prowadzi przez tytuły i rekordy. Czasem wystarczy upór, pasja i odwaga, by podjąć wyzwanie – nawet jeśli historia nie zapisze nas złotymi zgłoskami. W jego przypadku liczyło się to, że był – i że choćby przez moment reprezentował swój kraj na najwyższym poziomie wyścigowym świata.