Rolf Stommelen był jednym z najbardziej niedocenianych, a zarazem najbardziej oddanych kierowców wyścigowych swojej epoki. Choć nie zdobył tytułów mistrzowskich w Formule Jeden, jego nazwisko budzi ogromny szacunek wśród fanów wyścigów długodystansowych i niemieckiego motorsportu. Był kierowcą o ogromnej odwadze, który nigdy nie rezygnował z walki, nawet w najbardziej niebezpiecznych warunkach, i to właśnie ta niezłomność sprawiła, że jego legenda przetrwała dekady.
Stommelen urodził się w Kolonii, a jego przygoda z wyścigami zaczęła się na początku lat sześćdziesiątych, kiedy jeszcze jako młody mechanik pomagał ojcu przy samochodach. Bardzo szybko przeniósł się jednak za kierownicę i od samego początku było jasne, że ma naturalny talent do szybkiej jazdy. Wkrótce dołączył do programów Porsche, gdzie rozwijał swoje umiejętności jako kierowca testowy i zawodnik startujący w wyścigach wytrzymałościowych.
Prawdziwy przełom nastąpił, gdy zasiadł za kierownicą Porsche dziewięć jeden siedem. Jego udział w Le Mans i Sebring przyniósł zespołowi cenne punkty i niezapomniane emocje, a Rolf stał się jednym z najczęściej wybieranych zawodników przez czołowe zespoły. Jego talent nie ograniczał się jednak do samochodów długodystansowych – przez kilka sezonów startował również w Formule Jeden, gdzie reprezentował takie zespoły jak Brabham, Surtees czy Hesketh.
Stommelen był znany z nieustępliwego stylu jazdy. Potrafił utrzymać samochód na granicy przyczepności, nawet gdy warunki były skrajnie trudne. Jednocześnie był niezwykle opanowany – nigdy nie podejmował zbędnego ryzyka, ale gdy sytuacja tego wymagała, potrafił wykrzesać z maszyny wszystko, co najlepsze. Wiele osób wspomina go jako perfekcyjnego partnera zespołowego – lojalnego, pracowitego i zawsze gotowego do współpracy.
Niestety, jego pasja miała również mroczną stronę. Stommelen brał udział w wielu niebezpiecznych wypadkach, w tym w dramatycznym incydencie podczas Grand Prix Hiszpanii w połowie lat siedemdziesiątych, gdzie jego bolid wypadł z toru i roztrzaskał się na trybunach. Przeżył, ale blizny – fizyczne i psychiczne – pozostały z nim na zawsze. Mimo tego powrócił do ścigania, koncentrując się już głównie na wyścigach endurance.
Zginął tragicznie w roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym trzecim podczas wyścigu na torze Riverside, kiedy w wyniku awarii aerodynamicznej jego Porsche uniosło się w powietrze i uderzyło w barierki. Był to ostatni rozdział w historii kierowcy, który całe życie poświęcił prędkości i walce z czasem. Do dziś pamiętany jest jako jeden z ostatnich romantyków motorsportu – człowiek, który kochał jazdę bardziej niż cokolwiek innego.