Brian Henton to jeden z tych kierowców, którzy w historii wyścigów samochodowych zajmują miejsce ciche, lecz pełne znaczenia. Urodzony w połowie lat czterdziestych w Anglii, wychowywał się w cieniu powojennej rzeczywistości, gdzie motoryzacja była zarówno sposobem na ucieczkę od codzienności, jak i narzędziem do budowania tożsamości. Dla Hentona samochody były fascynacją od najmłodszych lat, a jego pierwsze doświadczenia za kierownicą związane były z pracą mechanika, dzięki której nauczył się nie tylko prowadzić, ale i rozumieć maszyny.
Prawdziwa kariera wyścigowa Hentona rozpoczęła się w seriach juniorskich, gdzie szybko zyskał przydomek „Superhen” – nie tylko ze względu na nazwisko, ale przede wszystkim za sprawą dominujących występów w Formule Trzy i Formule Dwa. To właśnie w tych klasach pokazał się jako kierowca z ogromnym potencjałem, zdolny do walki z największymi talentami swojego pokolenia. Zwieńczeniem tych osiągnięć było mistrzostwo Europy Formuły Dwa w początku lat osiemdziesiątych, które zdobył z zespołem Toleman.
Formuła Jeden nie przyjęła jednak Hentona z otwartymi ramionami. Mimo wielu prób i startów w różnych zespołach – od Lotus przez Arrows po Tyrrell – nigdy nie otrzymał maszyny, która mogłaby pozwolić mu na pokazanie pełni możliwości. Startując często w niekonkurencyjnych bolidach lub w zespołach z ograniczonym budżetem, musiał walczyć nie tylko z rywalami, ale i z samą techniką. Paradoksalnie, mimo wielu kwalifikacji i startów, jego jedyny oficjalny punkt w Formule Jeden przyszedł dopiero pod koniec kariery – w Grand Prix Holandii na torze Zandvoort.
Henton był kierowcą wysoce analitycznym. Potrafił rozłożyć problem techniczny na czynniki pierwsze, przekazywał zespołowi precyzyjne informacje i był lojalnym, ciężko pracującym członkiem każdej ekipy, z którą współpracował. To jednak nie wystarczyło w świecie, który w coraz większym stopniu opierał się na finansach i marketingu.
Po odejściu z wyścigów Henton zajął się działalnością biznesową, ale jego serce na zawsze pozostało na torze. Do dziś uchodzi za jednego z najbardziej niedocenionych kierowców swojej epoki – zawodnika, który w innych okolicznościach mógłby zapisać się w historii jako regularny zdobywca podium. Jego historia to przypomnienie, że nie zawsze talent wystarczy, gdy nie idzie za nim odpowiedni sprzęt i wsparcie.