Eddie Sachs – showman z Indiany, który kochał ścigać się i śmiać

Eddie Sachs był jedną z najbardziej barwnych postaci w historii amerykańskiego motorsportu, człowiekiem, który z równą pasją co prowadzenie bolidu potrafił rozbawić tłum i zjednać sobie dziennikarzy. Nazywano go „księciem białych ścianek” ze względu na jego charakterystyczne opony z białym paskiem, ale jeszcze bardziej znany był z ciętego języka, niebanalnego humoru i szczerości, która nie znała granic. Na torach Ameryki był nie tylko świetnym kierowcą, ale też ulubieńcem mediów, dla których każdy wywiad z Sachsem był jak małe przedstawienie.

Urodził się w Pensylwanii, ale jego kariera nabrała tempa po przeprowadzce do Indianapolis, gdzie rozpoczął rywalizację na lokalnych torach owalnych. Jego styl jazdy był agresywny, pełen pasji, ale przy tym niezwykle świadomy. Sachs wiedział, kiedy można zaryzykować, a kiedy trzeba odpuścić, by dojechać do mety. Dzięki temu stał się jednym z najgroźniejszych zawodników na torach typu speedway, zwłaszcza w prestiżowej serii IndyCar.

Największym celem jego kariery było zwycięstwo w wyścigu Indianapolis pięćset mil – klasyku, który dla każdego amerykańskiego kierowcy był świętym Graalem. Sachs startował w tym wyścigu wiele razy, a jego największą szansą był rok tysiąc dziewięćset sześćdziesiąty pierwszy. Prowadził przez wiele okrążeń, tocząc zaciekłą walkę z AJ Foytem i Rodgerem Wardem. Niestety, końcówka wyścigu przyniosła rozczarowanie – Sachs musiał zjechać do boksów z powodu problemu z oponą, co odebrało mu szansę na upragnione zwycięstwo.

Choć nigdy nie wygrał Indy pięćset, jego popularność była większa niż wielu zwycięzców. Eddie Sachs potrafił zjednać sobie publiczność nie tylko jazdą, ale też osobowością. Na konferencjach prasowych sypał żartami, w padoku rozmawiał z każdym jak równy z równym. Był przykładem kierowcy, który mimo twardej walki na torze, poza nim był przyjazny, towarzyski i pełen energii.

Niestety, jego życie zakończyło się tragicznie. W roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym czwartym podczas wyścigu Indianapolis pięćset mil doszło do potwornej kraksy na pierwszym okrążeniu. W eksplozji i pożarze zginęło dwóch kierowców – jednym z nich był właśnie Eddie Sachs. Cała społeczność motorsportu była w szoku, bo odszedł nie tylko zawodnik, ale i ikona amerykańskiego wyścigowego ducha.

Pamięć o Sachsie przetrwała nie dzięki rekordom, ale dzięki temu, jakim był człowiekiem. Do dziś wspominany jest jako kierowca, który wnosił życie, kolor i uśmiech w świat, który zbyt często ocierał się o śmierć. Eddie Sachs przypomina, że nawet najszybszy wyścig może być przeżyty z humorem, sercem i klasą.