Johnny Servoz-Gavin – talent, który nie znosił kompromisów

Johnny Servoz-Gavin był postacią nietypową, niepokorną, ale też niezwykle utalentowaną. Jako jedyny kierowca w historii Formuły Jeden, który zdobył punkty za kierownicą samochodu z napędem na cztery koła, zapisał się w dziejach motorsportu nie tyle rekordami, co stylem bycia i nieugiętą postawą wobec reguł, które dla niego często były zbyt ciasne.

Urodził się we Francji i już jako młody chłopak zafascynował się prędkością. Początkowo interesował się światem mody i kultury, lecz z czasem wybrał ścieżkę pełną hałasu silników i zapachu palonych opon. W Formule Jeden zadebiutował w drugiej połowie lat sześćdziesiątych, kiedy to ścigał się dla zespołu Matra. Szybko zdobył uznanie jako jeden z najbardziej naturalnie utalentowanych kierowców swojego pokolenia.

Był osobowością niezwykle barwną. Długowłosy, nonszalancki, bardziej przypominał artystę niż sportowca. Jednak za kierownicą potrafił być bezlitosny. Jego największym osiągnięciem było drugie miejsce w Grand Prix Monako w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym dziewiątym roku – wyścigu, w którym rywalizował z takimi legendami jak Graham Hill czy Jochen Rindt. To właśnie w tym sezonie wywalczył punkty za kierownicą napędzanej na cztery koła Matry MS84 – konstrukcji nietypowej i wymagającej, którą zdołał ujarzmić jako jedyny.

Servoz-Gavin był jednak człowiekiem złożonym. Nie potrafił podporządkować się restrykcyjnemu światu Formuły Jeden. Mimo że wiele osób widziało w nim przyszłego mistrza świata, on sam zaczął odczuwać wypalenie. W tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym roku, po zaledwie kilku latach ścigania, ogłosił niespodziewanie zakończenie kariery. Tłumaczył to problemami ze wzrokiem, ale nie była to jedyna przyczyna. Czuł, że nie odnajduje się już w świecie, który staje się coraz bardziej mechaniczny i bezduszny.

Po wycofaniu się z wyścigów całkowicie zniknął z medialnego obiegu. Prowadził życie z dala od błysków fleszy, pozostając jedną z najbardziej tajemniczych postaci dawnej Formuły Jeden. Zmarł tragicznie w pożarze swojego domu w Alpach w dwa tysiące szóstym roku, ale jego legenda wciąż żyje – jako przypomnienie o tych, którzy kochali prędkość, ale bardziej cenili wolność.

Johnny Servoz-Gavin nie był gwiazdą w klasycznym znaczeniu tego słowa. Był raczej meteorowym błyskiem – intensywnym, nieprzewidywalnym, pięknym. Pozostał symbolem nieskorych do kompromisów indywidualistów w świecie, który rzadko daje im miejsce.