Wielu ludzi zadaje sobie to pytanie w chwilach samotności lub tuż po zakończeniu kolejnego bolesnego związku. Dlaczego znowu daliśmy się wciągnąć w relację, która zamiast budować, niszczyła? Dlaczego mimo ostrzeżeń intuicji, sygnałów ostrzegawczych i wcześniejszych doświadczeń, po raz kolejny trafiliśmy na kogoś, kto nie był dla nas dobry? Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta, bo nie sprowadza się do jednej przyczyny. Wybór niewłaściwych relacji to złożony proces, w którym splatają się potrzeby emocjonalne, schematy wyniesione z dzieciństwa, przekonania o sobie i innych, a także głęboka, często nieuświadomiona tęsknota za bliskością – nawet jeśli wiąże się ona z bólem.
Jednym z głównych powodów, dla których wciąż wybieramy niewłaściwe osoby, są nasze wewnętrzne schematy relacyjne. To wzorce, które ukształtowały się często już w dzieciństwie – na bazie tego, jak byliśmy kochani, czego nas nauczono o bliskości, jakie emocje były akceptowane, a jakie nie. Jeśli bliskość kojarzyła się z kontrolą, odrzuceniem, lękiem lub brakiem przewidywalności, to takie właśnie relacje mogą wydawać się znajome i – paradoksalnie – bezpieczne. Umysł lgnie do tego, co znane, nawet jeśli nie jest to dobre. A więc choć rozum mówi, że ta osoba nie jest dla nas odpowiednia, coś w środku przyciąga nas do niej jak magnes – bo to echo dawnych emocji.
Wiele osób nosi w sobie przekonania o byciu „niewystarczająco dobrym”, „niezasługującym na zdrową miłość” czy „trudnym do kochania”. Takie myśli – często ukryte głęboko pod codziennymi maskami – mają ogromny wpływ na to, jakich partnerów wybieramy i na co się godzimy. Jeśli w relacji pojawia się ktoś, kto nas ignoruje, krytykuje lub traktuje chłodno, podświadomie możemy uznać to za coś „normalnego” albo nawet zasłużonego. Z kolei gdy spotykamy kogoś, kto traktuje nas z szacunkiem i czułością, pojawia się niepokój, nieufność, a czasem nawet ucieczka – bo taka miłość nie mieści się w naszym wewnętrznym obrazie siebie.
Istnieje także mechanizm powtarzania – próba „naprawienia” dawnych ran poprzez odtwarzanie podobnych sytuacji, ale z nadzieją, że tym razem zakończą się inaczej. Możemy wybierać osoby przypominające emocjonalnie niedostępnego ojca, nadopiekuńczą matkę, czy rodzeństwo, z którym rywalizowaliśmy o uwagę. To nieświadoma próba dokończenia historii – tym razem z pozytywnym zakończeniem. Niestety, najczęściej kończy się to kolejnym rozczarowaniem, bo osoby, które przyciągamy, zazwyczaj odgrywają tę samą rolę, co pierwotne figury z naszego życia.
Nie bez znaczenia jest także lęk przed samotnością. Dla wielu osób bycie samemu wydaje się gorsze niż bycie w relacji, która nie daje szczęścia. Bo samotność konfrontuje nas z samymi sobą, z własnymi myślami, lękami, pustką. Tymczasem związek, nawet toksyczny, daje iluzję bliskości i przynależności. Dlatego niektórzy wolą trwać w relacjach opartych na cierpieniu niż zmierzyć się z ciszą. A kiedy pojawia się ktoś, kto choć przez chwilę okazuje uwagę czy czułość, wchodzą w relację szybko, bez refleksji, z nadzieją, że to właśnie ten moment, na który czekali.
Warto także wspomnieć o mechanizmach społecznych i kulturowych, które często podsycają presję na bycie w związku. Narracje w stylu „lepiej z kimkolwiek niż samotnie”, „miłość wymaga poświęceń”, „nikt nie jest idealny” mogą sprawiać, że godzimy się na sytuacje, które przekraczają nasze granice. Nie potrafimy odróżnić zdrowego kompromisu od rezygnacji z siebie. A przecież prawdziwa miłość nie wymaga wyrzekania się własnej wartości.
Zmiana tego schematu wymaga odwagi i autorefleksji. Trzeba nauczyć się rozpoznawać swoje emocjonalne wzorce, podważyć wewnętrzne przekonania, które każą nam szukać cierpienia zamiast spokoju. To trudna droga, ale możliwa. Pomocna może być terapia, kontakt z osobami, które nas wspierają, a przede wszystkim praktyka uważności wobec siebie. Wybierając świadomie siebie, swoje potrzeby i granice, uczymy się budować relacje oparte na szacunku, a nie zależności.
Bo zdrowa relacja to nie ta, która burzy świat i rzuca na kolana, ale ta, która pozwala rosnąć, oddychać i być sobą. A do takiej relacji prowadzi miłość do siebie – cierpliwa, troskliwa i wyrozumiała.