Lucien Bianchi był postacią z pogranicza dwóch światów – starej szkoły wyścigów pełnej improwizacji, odwagi i romantyzmu, oraz nadchodzącej ery profesjonalizacji i coraz większego nacisku na bezpieczeństwo. Urodzony w Belgii, wywodził się z rodziny o silnych motoryzacyjnych tradycjach. Już od najmłodszych lat chłonął atmosferę rywalizacji i zapachu benzyny, co szybko przerodziło się w pasję do sportów motorowych. Z czasem zaczął startować w lokalnych rajdach i wyścigach torowych, gdzie z miejsca zwrócił na siebie uwagę nie tylko szybkością, ale także odwagą.
Bianchi był zawodnikiem wszechstronnym, który startował zarówno w Formule Jeden, jak i w rajdach długodystansowych czy klasykach takich jak Targa Florio. Jego kariera w królowej motorsportu była krótka, ale intensywna. W barwach takich zespołów jak Cooper czy BRM udowadniał, że potrafi walczyć nawet z bardziej doświadczonymi rywalami. Zdobywał punkty i kończył wyścigi na wysokich pozycjach, co było nie lada wyczynem w czasach, gdy niezawodność bolidów była wielką niewiadomą.
Jednak to w wyścigach długodystansowych Bianchi pokazywał pełnię swoich możliwości. Wspólnie z Pedro Rodriguezem wygrał legendarne wyścigi takie jak Le Mans oraz Sebring, będąc częścią zespołów, które potrafiły utrzymać piekielne tempo przez całą dobę. Jego styl jazdy był odważny, wręcz bezkompromisowy – potrafił ryzykować w deszczu i ciemności, tam gdzie inni odpuszczali. Jednocześnie był szanowany za techniczne zrozumienie samochodów i zdolność do współpracy z zespołem.
Tragiczny finał kariery Bianchiego nadszedł w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym dziewiątym roku, podczas testów do wyścigu Le Mans. Na prostej Mulsanne jego samochód uderzył w barierę z ogromną siłą. Bianchi zginął na miejscu, dołączając do długiej listy kierowców, którzy oddali życie na torze. Jego śmierć poruszyła cały świat wyścigów i na długo pozostawiła pustkę w sercach fanów.
Lucien Bianchi był człowiekiem, który żył dla wyścigów. Był przedstawicielem pokolenia, które rozumiało, że pasja niesie za sobą ryzyko, ale nie potrafiło się jej wyrzec. Do dziś jego imię budzi szacunek w środowisku motorsportu, a jego dziedzictwo trwa również w osobie Julesa Bianchiego – utalentowanego wnuka brata Luciena, który wiele dekad później również wyruszył na tory Formuły Jeden, podążając śladem rodzinnej legendy.