Lucien Bianchi to jedno z tych nazwisk, które może nie rozbrzmiewa równie głośno jak mistrzowie świata, ale które zna każdy, kto choć raz zagłębił się w historię motorsportu lat sześćdziesiątych. Belg o włoskich korzeniach, urodzony w Mediolanie, wyróżniał się nie tylko wszechstronnością, lecz także bezgraniczną pasją do wyścigów i nieustannym dążeniem do celu, nawet wtedy, gdy tor zdawał się być nieprzyjazny, a szanse na sukces minimalne.
Bianchi wychowywał się w atmosferze benzyny, metalu i rywalizacji. Jego rodzina miała silne związki z motoryzacją – brat Mauro był utalentowanym inżynierem, a kuzyn Jules Bianchi, który pojawi się na torach wiele dekad później, również zostanie zawodnikiem Formuły Jeden. Lucien rozpoczynał w klasycznych rajdach, gdzie zdobył uznanie jako niezwykle szybki, ale też odpowiedzialny kierowca. Wkrótce przeniósł się na tory, ścigając się w Formule Jeden, wyścigach długodystansowych oraz w legendarnym Le Mans.
W wyścigach Grand Prix pojawił się u schyłku lat pięćdziesiątych. Choć nigdy nie miał szans na tytuł, startował w barwach takich zespołów jak Cooper czy BRM, a w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym ósmy roku zdobył trzecie miejsce w Grand Prix Monako, co było jednym z najważniejszych momentów jego kariery. Jednak jego prawdziwe serce należało do wyścigów wytrzymałościowych. W Le Mans i innych zawodach długodystansowych wykazywał się nie tylko szybkością, ale też wyczuciem i strategią.
Lucien był człowiekiem cichym, ale niezwykle skupionym. Na torze nie potrzebował błyskotliwych manewrów – działał precyzyjnie, konsekwentnie, zawsze z pełnym szacunkiem do maszyny i limitów. Jednak los motorsportu nie zawsze nagradzał talent spokojnych wojowników. W tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym dziewiątym roku, podczas testów do Le Mans, Lucien Bianchi zginął tragicznie w wypadku na torze. Miał zaledwie trzydzieści cztery lata.
Jego śmierć była ciosem dla środowiska wyścigowego, a pamięć o nim przetrwała nie tylko jako wspomnienie kierowcy, lecz także jako symbol tych, którzy na przekór przeciwnościom decydowali się na życie na granicy ryzyka. Lucien Bianchi pozostaje postacią legendarną, zwłaszcza w Belgii, gdzie jego imię znaczy tyle, co odwaga i oddanie motorsportowi. Jest też cichym patronem kolejnych pokoleń – tych, którzy wierzą, że nawet bez tytułów i sławy, można zostawić ślad, który nie zniknie z toru pamięci.