Maserati Shamal to jeden z najbardziej drapieżnych, niedocenianych i zarazem najbardziej charakterystycznych samochodów GT lat 90. Powstał w czasach, gdy Maserati balansowało na granicy przetrwania, ale jednocześnie tworzyło auta z duszą – surowe, mechaniczne, piekielnie szybkie i skrojone dla kierowców, którzy nie bali się okiełznać turbodoładowanego potwora. Shamal był właśnie takim autem. Bezkompromisowym, głośnym, nieco brutalnym – i przez to absolutnie fascynującym.
Zadebiutował w 1990 roku jako topowy model w gamie Maserati. Bazował konstrukcyjnie na serii Biturbo, ale z zewnątrz był zupełnie inny – szerszy, bardziej muskularny, z krótszym rozstawem osi i znacznie bardziej agresywnym wyglądem. Nadwozie, zaprojektowane przez Marcello Gandiniego – twórcę m.in. Lamborghini Countach – zdradzało stylistyczne DNA jego wcześniejszych dzieł: ostre linie, wcięta maska, kanciaste nadkola i charakterystyczna listwa przecinająca słupek B. To auto nie wyglądało jak eleganckie GT – wyglądało jak gotowa do ataku maszyna, i właśnie tak się zachowywało.
Pod maską pracował absolutnie unikalny silnik – V8 o pojemności 3.2 litra z dwoma turbosprężarkami, rozwijający 326 koni mechanicznych i 450 Nm momentu obrotowego. To była całkowicie nowa jednostka w gamie Maserati, niezwiązana bezpośrednio z silnikami Biturbo. W połączeniu z sześciobiegową manualną skrzynią Getrag i napędem na tylną oś, Shamal potrafił rozpędzić się do 100 km/h w 5,3 sekundy, a jego prędkość maksymalna przekraczała 270 km/h – co na początku lat 90. było wartością godną supersamochodów.
Jednak to nie suche dane techniczne czyniły Shamala wyjątkowym. To był samochód z charakterem, który wymagał od kierowcy pełnej uwagi. Turbosprężarki wchodziły z opóźnieniem, ale gdy już się włączyły – eksplozja momentu obrotowego potrafiła dosłownie zgiąć nadgarstek. Prowadzenie było mechaniczne, bezpośrednie, twarde. Zawieszenie – oparte na regulowanych amortyzatorach Koni – dawało dobrą kontrolę nad autem, ale nie wybaczało błędów. To nie było GT do relaksującej jazdy – to był wojownik w garniturze, gotowy do pojedynku na każdej trasie.
Wnętrze Shamala było eleganckie, jak przystało na włoskie coupe tej klasy – ale miało też swój surowy klimat. Skórzane fotele o sportowym profilu, deska rozdzielcza z dziesiątkami wskaźników i przełączników, klasyczne drewno na konsoli środkowej, a do tego gruba, trójramienna kierownica i masywny lewarek zmiany biegów. Kierowca siedział nisko, otoczony przez kabinę – jak w kokpicie. I miał przed sobą coś więcej niż tylko samochód – miał przed sobą czyste włoskie V8, które nie znało kompromisów.
Maserati zbudowało zaledwie 369 egzemplarzy Shamala, co czyni go dziś prawdziwym rarytasem kolekcjonerskim. W przeciwieństwie do wielu późniejszych modeli marki, Shamal był produktem z epoki przejściowej – jeszcze przed przejęciem przez Ferrari, jeszcze bez wpływów Fiata. To była ostatnia maszyna starej szkoły Maserati – dzika, techniczna, brutalna, ale pełna duszy.
Dziś Shamal zyskuje uznanie wśród znawców i pasjonatów. Nie jest tak znany jak Ghibli czy Quattroporte, ale ci, którzy go znają, mówią o nim z szacunkiem. To samochód dla tych, którzy szukają nie perfekcji, lecz emocji. Którzy nie boją się wyzwań, nie potrzebują cyfrowych wspomagaczy i nie chcą auta „dla każdego”. Maserati Shamal to ostatni z nieokiełznanych – bez filtra, bez udawania, bez litości.