Mazda 626 GD Coupe

Mazda 626 GD Coupe z 1989 roku od początku miała stać się czymś wyjątkowym. Była w niezłym stanie, ale wymagała ogromu pracy, co tylko dodawało jej charakteru. Inspiracja do modyfikacji pochodziła głównie z własnej wizji – obniżone coupe na dobrej feldze, a reszta przyszła naturalnie w trakcie prac.

Historia z tym modelem rozpoczęła się już w dzieciństwie, kiedy tata jeździł hatchbackiem, wujek miał wersję USA, a dziadek sedanem. Przez lata model ten pozostawał w tle, aż do momentu, gdy w 2007 roku pojawiło się odkrycie – istniała również wersja coupe, która przypominała Skyline R32. Wtedy pasja do Mazdy odżyła na nowo. Po latach poszukiwań w 2020 roku udało się trafić na odpowiedni egzemplarz – rozebrany, ale po blacharce. Sprzedający obiecał go złożyć na tyle, by mógł samodzielnie wjechać na lawetę. Po kilku miesiącach Mazda trafiła na nowe miejsce, przynosząc ogromną radość.

Silnik od początku był jednostką 2.2 12V o mocy 115 KM, z charakterystycznym układem trzech zaworów na cylinder. Wprowadzono w nim przede wszystkim kosmetyczne zmiany – wszystko zostało oczyszczone, pomalowane i dopracowane. Inspiracja kolorami pod maską pochodziła z pierwszej części Fast & Furious. Mechanicznie trzeba było zadbać o układ zapłonowy, chłodzenie i elektrykę, zwłaszcza wentylator oraz wskazania temperatury. Modyfikacje objęły dolot powietrza z filtrem stożkowym – adapter trzeba było dobrać od innych aut, ponieważ nie było gotowych rozwiązań dla tego modelu. Kolektor wydechowy pochodził z wersji 1.8, gdzie fabrycznie zastosowano układ 4-2-1, a dalej poprowadzony był przelot 2″ z podwójną końcówką sportowego tłumika.

W układzie napędowym wykonano swap skrzyni biegów z automatycznej na manualną. Układ hamulcowy został poprawiony poprzez zastosowanie zestawu z Mazdy 6 GG z większymi tarczami i zaciskami, co znacząco wpłynęło na skuteczność hamowania. Zawieszenie to gwintowane amortyzatory, ale nie dedykowane do tego modelu – jedyna dostępna opcja była w USA za wysoką cenę. Tutaj pomogła podpowiedź, że gwint od Mazdy 323 może pasować, co okazało się strzałem w dziesiątkę.

Wizualnie auto przeszło pełne malowanie, choć nie było w tragicznym stanie. Po blacharce stało kilka lat, więc lakier na dachu i zderzakach zaczynał schodzić. W przydomowym garażu o wymiarach 3×6 metrów Mazda została całkowicie rozebrana i pomalowana. Pracę podzielono na dwa etapy – najpierw elementy takie jak zderzaki, błotniki, maska i klapa, a później całe nadwozie. Mimo trudnych warunków końcowy efekt był bardzo dobry. Do przedniego i tylnego zderzaka dodano dokładki – przód pochodził z Renault Megane I, a tylny spojler został wydłużony i lekko podniesiony. Tylne lampy zostały lekko przyciemnione na wzór RX-7 FC.

Koła to najpierw czarne JR3 w rozmiarze 16″, ale brakowało w nich czegoś specjalnego. Później pojawiły się felgi inspirowane Work Meister S1 w rozmiarze 17″ z dużym rantem, co idealnie dopełniło wygląd auta. Wnętrze pozostało w dużej mierze seryjne – fotele to fabryczne półkubełki Mazdy, bardzo wygodne. Kierownica i gałka zmiany biegów zostały wymienione na aftermarketowe. Na słupku dodano dodatkowe zegary pokazujące temperaturę silnika, podciśnienie i ładowanie.

Latem auto służyło częściowo jako daily, ale jego głównym przeznaczeniem było uczestnictwo w zlotach. Największa różnica względem seryjnej wersji to znacznie niższe, twarde zawieszenie i głośniejszy układ wydechowy.

Największym wyzwaniem okazała się dostępność części – wiele elementów trzeba było dobierać od innych modeli, co wymagało czasu i cierpliwości. Ostatecznie projekt został ukończony, a nawet sprzedany.

Dla każdego, kto myśli o podobnej budowie, najważniejsze jest, aby realizować swoją własną wizję i cieszyć się autem na każdym etapie. Radość z ukończonego projektu to coś, czego nie da się opisać.