W świecie projektów z duszą nie chodzi o moc, rywalizację na torze czy bicie rekordów prędkości. Czasami wszystko zaczyna się od jednego spojrzenia – gdzieś na ulicy, przypadkiem – i kiełkującego marzenia. Dla Konrada takim impulsem był widok Mercedesa C124 coupe, który zapisał się w pamięci na tyle mocno, że po latach to właśnie ten model trafił do jego garażu.
To klasyczne coupé z 1994 roku od samego początku miało jasno wyznaczoną drogę. Nie było mowy o losowych decyzjach czy przypadkowym stylu. Właściciel dokładnie wiedział, czego chce. Projekt miał iść w stronę stance – nisko, z odpowiednią felgą, spasem i klimatem. Nie miało to być kolejne klasyczne W124 z pakietem AMG i chromem. Tu chodziło o coś więcej – własną wizję, oryginalne podejście i podkreślenie charakteru auta w nowoczesny sposób, ale z poszanowaniem historii.
Auto kupione zostało dość przypadkowo, ale to była jedna z tych decyzji, które podejmuje się sercem. Choć egzemplarz przez cztery lata stał, nie wymagał gruntownej odbudowy – raczej przeglądu i doprowadzenia do życia. Dzięki temu szybko można było zabrać się za najważniejsze: przerabianie.

Z zewnątrz C124 prezentuje się jak klasyk, który właśnie wrócił z planu zdjęciowego jakiegoś starego teledysku, ale po drodze zahaczył o kilka mocnych stance’owych zlotów. Pakiet AMG II dodaje agresji i podkreśla proporcje nadwozia, a lekko przyciemnione tylne lampy i końcowy wydech w stylu Brabusa podbijają klimat lat 90. Co ważne – lakier pozostał dwukolorowy, co w przypadku oryginalnego pakietu AMG może wydawać się nietypowe, ale Konrad wiedział, że właśnie ten kontrast dodaje charakteru i nawiązuje do dawnych lat świetności Mercedesa.
W oczy od razu rzucają się felgi – legendarny model Work VS-KF. Na przedniej osi 9J z rantem o szerokości trzech cali, z tyłu aż 9,5J z potężnym 4,5-calowym rantem. Do tego opony o szerokości zaledwie 195 mm i profilu 40 – naciąg, który pozwala na uzyskanie efektu milimetrowego spasowania, o którym każdy fan stance wie, że wymaga więcej niż tylko chęci.

Mechanicznie auto pozostało seryjne – pod maską siedzi silnik M104, czyli klasyczne 3.2 litra w rzędzie. Co jednak czyni ten egzemplarz wyjątkowym, to skrzynia biegów typu dog-leg, z jedynką wrzuconą do tyłu – prawdziwa gratka dla fanów analogowego prowadzenia. Zawieszenie początkowo oparte było o cięte sprężyny od diesla, amortyzatory MTS i camber plates, ale obecnie, po zimowej metamorfozie, C124 stało się pełnoprawnym airride’owym projektem. Regulowane wahacze z tyłu i dopracowana instalacja to dopiero początek – właściciel nie ukrywa, że kolejny sezon będzie należał do tej maszyny.
Co ciekawe, historia Mercedesa w rodzinie Konrada nie zaczęła się od tego egzemplarza. W 2006 roku rodzice kupili sedana – właśnie z tej generacji – który ostatecznie trafił do niego i stał się pierwszym autem, pierwszym polem do nauki mechaniki i modyfikacji. Tamten sedan rozbudził pasję, która dziś przerodziła się w poważną zajawkę i konkretny projekt.
Choć auto jest obecnie w trakcie składania na nowy sezon, już wiadomo, że nadchodzące miesiące przyniosą kolejne zmiany. Plany? Odświeżenie lakieru, nowe koło, detale, które jeszcze bardziej podkręcą klimat. To nie jest projekt, który powstał po to, by tylko pokazać się raz i zniknąć. Ten Mercedes będzie miał jeszcze kilka odsłon – każda bardziej dopracowana i bliższa wizji właściciela.
Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że C124 jest samochodem, którym Konrad naprawdę jeździ. Nie kurzy się w garażu, nie czeka tylko na zloty. Gdy tylko pogoda dopisuje, coupe wyjeżdża na ulicę. Bo takie auta, nawet jeśli stworzone z myślą o pokazie, powinny cieszyć nie tylko oczy – ale przede wszystkim kierowcę.

Mercedes C124 Konrada to dowód na to, że klasyki można budować z wyczuciem. Można je osadzić nisko, dać im duże ranty, poprawić prowadzenie i nie zatracić ducha oryginału. A najważniejsze w tym wszystkim – to robić to po swojemu. Bez kopiowania, bez kalki z internetu. I właśnie za to ten projekt zasługuje na uznanie.