Mercedes CLK DTM AMG to samochód, który powstał z potrzeby uczczenia dominacji na torze – i zrobił to w absolutnie bezkompromisowym stylu. Na pierwszy rzut oka wygląda jak klasyczny coupe z epoki lat 2000, ale wystarczy spojrzeć na muskularne nadkola, wielkie wloty powietrza i wyścigowy spojler, by zrozumieć, że to czysta, asfaltowa agresja zaklęta w nadwozie drogowego Mercedesa. Model ten powstał na bazie CLK drugiej generacji (C209), ale ze standardową wersją miał wspólnych tylko kilka paneli nadwozia – cała reszta została zbudowana od nowa, z myślą o osiągach, które miały dorównać torowym potworom.
Inspiracją do stworzenia CLK DTM AMG była dominacja Mercedesa w serii DTM w 2003 roku, kiedy to Bernd Schneider zdobył mistrzowski tytuł, prowadząc wyścigowe CLK. W odpowiedzi, AMG przygotowało serię limitowaną zaledwie 100 egzemplarzy coupe (a później 80 kabrioletów), które miały przenieść część wyścigowego DNA na publiczne drogi. I rzeczywiście – CLK DTM AMG nie tylko wyglądało jak samochód wyjęty z padoku, ale też jeździło jak torowy bolid z tablicami rejestracyjnymi.
Pod maską znajdował się prawdziwy potwór – kompresorowy silnik V8 o pojemności 5.4 litra, znany z innych modeli AMG, ale w tej wersji wykręcony do 582 koni mechanicznych i 800 Nm momentu obrotowego. Napęd trafiał wyłącznie na tylną oś przez pięciobiegową automatyczną skrzynię AMG Speedshift, która została odpowiednio wzmocniona, by sprostać brutalnemu momentowi. Przyspieszenie do setki zajmowało 3,9 sekundy, a prędkość maksymalna – po zdjęciu ogranicznika – przekraczała 320 km/h. To były osiągi godne supersamochodów – a mówimy tu o czteroosobowym coupe z bagażnikiem.
Jednak CLK DTM AMG to nie tylko moc. To także wyrafinowana aerodynamika i zawieszenie, które zostało kompletnie przeprojektowane względem seryjnego CLK. Auto miało rozszerzony rozstaw kół, amortyzatory o regulowanej twardości, karbonowy pakiet aerodynamiczny, a wiele elementów nadwozia – w tym zderzaki, nadkola, progi i tylne skrzydło – zostało wykonanych z włókna węglowego. Całość była lżejsza, sztywniejsza i gotowa na torowe warunki – bez kompromisów.
Wnętrze kontynuowało sportową filozofię. Z przodu zamontowano kubełkowe fotele Recaro, obszyte alcantarą i skórą, z czteropunktowymi pasami bezpieczeństwa. Kokpit zyskał karbonowe wstawki, sportową kierownicę i specjalne zegary z logo DTM. Z tyłu – teoretycznie dwa miejsca, ale realnie – rama i dodatkowe usztywnienia. Całość była bardziej bolidem niż limuzyną, ale zachowywała minimum komfortu, by nadawać się do codziennego użytkowania… w teorii.
Co ciekawe, mimo swojego brutalnego charakteru, CLK DTM AMG było homologowane do jazdy po drogach publicznych – i to czyni je tak wyjątkowym. Większość aut o podobnych osiągach wymagała kompromisów, zezwoleń specjalnych lub była typowymi track-day carami. Mercedes tymczasem zaoferował coś, co w pełni legalnie mogło poruszać się po drogach, a jednocześnie miało osiągi zarezerwowane dla najszybszych samochodów świata.
Dziś Mercedes CLK DTM AMG to biały kruk. Produkcja ograniczona do 100 coupe i 80 kabrioletów, ogromne możliwości tuningu i bezkompromisowy styl sprawiają, że każdy egzemplarz osiąga ceny grubo przekraczające milion złotych – i to przy założeniu, że w ogóle pojawi się na sprzedaż. To auto, które kolekcjonerzy traktują z nabożeństwem, a fani AMG stawiają na piedestale jako najczystszy, najbardziej bezpośredni i dziki model z Affalterbach.
To nie był samochód dla każdego – i nigdy nie miał nim być. To był manifest siły AMG, stworzony bez udziału działu marketingu, bez uśredniania i bez kalkulacji sprzedaży. CLK DTM AMG miał jeden cel: przenieść emocje z toru na drogę. I zrobił to tak skutecznie, że dziś, ponad dwie dekady później, nadal uchodzi za jeden z najbardziej szalonych i najbardziej surowych Mercedesów w historii.