W ostatnich latach pojawiły się pomysły producentów samochodów oraz regulatorów, aby wprowadzić ograniczenie prędkości maksymalnej w samochodach osobowych do 180 km/h. Jako pierwszy zdecydował się na to Volvo, które od 2020 roku konsekwentnie ogranicza elektronicznie wszystkie swoje modele, tłumacząc ten krok troską o bezpieczeństwo na drogach. Statystyki wypadków pokazują, że wysoka prędkość jest jednym z głównych czynników ryzyka, a wprowadzenie elektronicznych ograniczeń ma zmniejszyć liczbę ofiar śmiertelnych i ciężkich obrażeń. Jednak sprawa ma też wymiar praktyczny – w wielu krajach, w tym w Polsce, maksymalne dopuszczalne prędkości na autostradach i drogach szybkiego ruchu nie przekraczają 140–150 km/h, więc możliwość rozpędzania auta do 250 km/h jest realnie niepotrzebna. Krytycy ograniczeń wskazują, że obniża to prestiż i atrakcyjność niektórych modeli, zwłaszcza w segmencie premium, gdzie wysoka prędkość maksymalna była elementem marketingu. Z perspektywy zwykłych kierowców ograniczenie do 180 km/h w codziennym użytkowaniu nie zmienia wiele, bo rzadko kiedy istnieją warunki do jazdy z prędkościami wyższymi. Z drugiej strony ma to znaczenie wizerunkowe i wpisuje się w szerszy trend odpowiedzialnej motoryzacji, która ma koncentrować się na bezpieczeństwie i ekologii. Ograniczenie prędkości może też umożliwić w przyszłości stosowanie lżejszych opon, tańszych hamulców i komponentów zoptymalizowanych do niższych obciążeń, co będzie miało wpływ na koszty produkcji i eksploatacji. W praktyce więc to rozwiązanie nie tyle ogranicza kierowców, ile zmienia filozofię projektowania aut, przesuwając nacisk z maksymalnych osiągów na bezpieczeństwo i efektywność energetyczną.