Opel Astra G OPC z 2000 roku, z benzynowym silnikiem o oznaczeniu XER, to auto o wyjątkowym charakterze, które wyprodukowano w liczbie zaledwie 3000 egzemplarzy. Michał jest właścicielem jednej z nich, dokładnie tej z numerem 1688. Początek historii z Astrą sięga czasów, gdy jego pierwszym samochodem była wersja z silnikiem 1.6 – to właśnie wtedy pojawiły się pierwsze modyfikacje, wyszukiwane na forach, OLX-ie i lokalnych szrotach. Wszystko zaczęło się od wlepek, ale z czasem nabrało bardziej konkretnego kształtu. Marka nie była wtedy kluczowa – to, co mieściło się w budżecie, było podstawą wyboru, a dalszy rozwój to już szczęśliwy zbieg okoliczności.
Astra OPC pojawiła się w jego życiu nieplanowanie. Początkowo rozważał różne opcje, w tym mocniejszy swap na silnik V6, miał nawet kilku potencjalnych dawców na oku. Jednak los zadecydował inaczej. Odezwał się Piotr – znajomy, który nosił się z zamiarem sprzedaży auta, doskonale wiedząc, że trafi w dobre ręce. Po wymianie wiadomości i przeglądzie ogromnej liczby zdjęć dokumentujących każdą śrubkę, decyzja była oczywista. Astra miała trafić właśnie do Michała.
Inspiracją były czasy dzieciństwa i młodości – Hot Wheelsy, seria „Szybcy i wściekli” i kultowe gazetki motoryzacyjne, zwłaszcza Maxi Tuning. Szczególne miejsce zajmuje ostatni numer z Nissana 350Z na okładce. Samochodu, który do dziś pozostaje jednym z jego największych motoryzacyjnych marzeń. Jednak największy wpływ miało otoczenie – znajomi z Dobrego Przekazu, kuzyn, przyjaciele. To właśnie ich obecność sprawiła, że samochód nie pozostał seryjny, a wspólna pasja przełożyła się na lata przyjaźni.
Choć Astra OPC fabrycznie legitymuje się mocą 160 koni mechanicznych, Michał celowo pozostawił jednostkę bez zmian, podkreślając unikatowość auta. Za to wizualnie nie zostawił nic przypadkowi – zestaw dodatków to mieszanka części Steinmetza, Irmschera i elementów OEM+, które razem tworzą kompletny obraz dopracowanego auta. Dokładki, blendy, wkłady schowków, nakładki na rygielki – wszystko złożone ze starannością i pomysłem.
Zawieszenie to zestaw air ride, przerobiony pod własne potrzeby – grubsze przewody, elektrozawory, bez spektakularnych dodatków, ale funkcjonalnie i solidnie. Koła to temat, który Michał wspomina z dumą – trzyczęściowe, z rantami od RH, bębnami od Schmidta i rotorami z Alfy Romeo 159, potocznie nazywanymi „telefonami”. Z przodu 9 cali szerokości, z tyłu 9,5 cala. Całość wygląda efektownie i robi wrażenie.
Warto wspomnieć o rollbarze, który Michał jako pierwszy zamontował w tej budzie – wspomnienia z wyprawy po niego do Bensona należą do tych, które zostają w głowie na długo, zwłaszcza powrót. Dla efektu dodano też neony – jak sam mówi, żeby było trochę bardziej „szybcy i wściekli”.
Dla Michała nie istnieje coś takiego jak auto skończone – zawsze znajdzie się coś do dopieszczenia, poprawienia lub zmiany. Choć chciałby, żeby Astra została z nim na stałe, marzenia o 350Z nadal są żywe i może kiedyś stanie się to realne. Do tego czasu planuje jeździć, spotykać się z ludźmi i cieszyć się tym, co daje motoryzacja – nie tylko autem, ale przede wszystkim relacjami i wspólnym przeżywaniem pasji.
Michał nie udziela rad, bo jak mówi, każdy ma swoją drogę, budżet i cele. Ale jedno może z pełnym przekonaniem polecić: jeździć na zloty, rozmawiać, poznawać ludzi, bo właśnie w tym wszystkim chodzi o społeczność. Im więcej robimy samodzielnie, tym większa satysfakcja, a niepowodzenia to tylko przystanki po drodze. Jeśli ktoś będzie chciał pogadać, zadać pytanie czy po prostu uścisnąć dłoń – Michał zawsze chętnie porozmawia na evencie, bo historii do opowiedzenia jest jeszcze sporo.