Oscar Larrauri był kierowcą, którego nazwisko nie trafia do panteonu legend Formuły Jeden, ale którego kariera doskonale ilustruje determinację, z jaką kierowcy z odległych zakątków świata próbowali przebić się do serca europejskiego motorsportu. Urodzony w Rosario w połowie lat pięćdziesiątych, był jednym z tych argentyńskich zawodników, którzy próbowali podążać śladami tak wielkich postaci jak Juan Manuel Fangio czy Carlos Reutemann. Choć nigdy nie osiągnął ich sukcesów, przez całe życie pokazywał hart ducha, pasję i nieustępliwość.
Larrauri rozpoczynał karierę w Ameryce Południowej, gdzie ścigał się w seriach krajowych, zanim postanowił spróbować sił w Europie. W latach osiemdziesiątych stał się rozpoznawalną postacią w serii Formuły Dwa, a potem w Formule Trzy, gdzie odnosił pojedyncze sukcesy, ale zawsze musiał walczyć z ograniczonym zapleczem. Pomimo tego, konsekwentnie budował swoją pozycję jako solidny, niezawodny kierowca, który potrafi dobrze wykorzystać dostępny sprzęt. Na tle lepiej finansowanych zespołów wyróżniał się nie tyle wynikami, co etosem pracy i odpornością na presję.
Największą szansą w jego karierze był epizod w Formule Jeden w barwach zespołu EuroBrun w drugiej połowie lat osiemdziesiątych. Zespół ten był niewielki, zmagający się z ogromnymi problemami finansowymi i technicznymi, ale dla Larrauriego była to życiowa okazja, by stanąć na starcie najważniejszych wyścigów świata. Jego obecność w stawce była bardziej symbolem niezłomnej wiary w marzenia niż realną walką o punkty. W rzeczywistości często nie przechodził prekwalifikacji, ale sam fakt, że znalazł się w tym miejscu, był dla niego osobistym zwycięstwem.
Po zakończeniu przygody z Formułą Jeden kontynuował karierę w wyścigach długodystansowych, w tym w mistrzostwach samochodów sportowych, gdzie odnosił dobre wyniki i był ceniony jako kierowca zespołowy. Larrauri pozostał wierny motorsportowi przez wiele lat, a jego historia do dziś jest przypomnieniem, że nie każdy bohater musi wygrywać – niektórzy po prostu walczą do końca, niezależnie od wyniku. Jego obecność w Formule Jeden była jak przebłysk ducha tamtej epoki – gdzie pasja i odwaga mogły otworzyć drzwi nawet bez potężnych sponsorów.