Renault Megane R26.R to auto, które nie bierze jeńców. To nie jest kolejny hot hatch z domieszką komfortu. To nie jest samochód, który udaje sportowy, a w rzeczywistości próbuje przypodobać się każdemu. R26.R powstał tylko z jednym celem: być najszybszym przednionapędowym samochodem na torze. I kiedy zadebiutował w 2008 roku, ten cel został osiągnięty z chirurgiczną precyzją.
Bazą do jego stworzenia był już całkiem agresywny Megane 2 RS w wersji R26 – z turbosprężarką, mechaniczną szperą i znakomitym zawieszeniem. Ale inżynierowie Renault Sport stwierdzili, że można pójść jeszcze dalej. Wyrzucili wszystko, co zbędne. Dosłownie. R26.R nie miał tylnej kanapy, poduszek powietrznych pasażera, klimatyzacji (w wielu wersjach), radia, wyciszeń, wycieraczki tylnej szyby ani elektrycznych szyb. Zamiast nich była lekkość, prostota i bezpośredniość. Nawet szyby boczne i tylna wykonane były z poliwęglanu. Efekt? Waga na poziomie 1230 kg – o około 120 kg mniej niż wersja R26.
Pod maską bez zmian – silnik 2.0 turbo o mocy 230 koni mechanicznych i momencie 310 Nm, ale dzięki niższej masie, zmodyfikowanemu zawieszeniu i wyczynowym oponom Toyo Proxes R888, auto było znacznie szybsze i znacznie ostrzejsze. 0–100 km/h w 6 sekund, ale to nie była najważniejsza liczba. Najważniejsze było to, co ten samochód robił w zakrętach. I robił to tak dobrze, że w 2008 roku pobił rekord toru Nürburgring Nordschleife dla aut przednionapędowych, uzyskując czas 8:17 – wynik, który wtedy szokował, bo przecież Megane to „tylko hatchback”.
R26.R prowadził się z niesamowitą precyzją. Zawieszenie zostało całkowicie przestrojone – sprężyny, amortyzatory, geometria, wszystko dopracowane na tor. Mechaniczny dyferencjał o ograniczonym poślizgu dbał o przenoszenie mocy na asfalt nawet w ostrych łukach, a układ kierowniczy dawał wyjątkowe czucie nawierzchni. To był samochód, który wymagał zaangażowania i nagradzał kierowcę za każdą decyzję. Nie było w nim miejsca na przypadek ani komfortowe półśrodki.
W środku – totalny minimalizm. Dwa kubełkowe fotele Recaro z karbonu (każdy ważył mniej niż 5 kg), czerwone pasy szelkowe, klatka bezpieczeństwa zamiast tylnej kanapy, gałka zmiany biegów z aluminium i prosta deska rozdzielcza. Zero ozdobników. Zero ekranów. Tylko to, co niezbędne. Wszystko podporządkowane temu, co najważniejsze – jeździe.
Na zewnątrz wersję R26.R można było rozpoznać po specjalnych kolorach (m.in. kultowy czerwony Toro Red i biały Glacier White), czarnej masce z włókna szklanego, delikatnych oznaczeniach i karbonowym tylnym spojlerze. Wyglądała drapieżnie, ale nieprzesadnie. To było auto, które raczej wolało działać niż się popisywać.
Renault wyprodukowało tylko 450 egzemplarzy R26.R, z czego większość trafiła na rynek brytyjski. Dziś to jeden z najbardziej poszukiwanych modeli Renault Sport – nie tylko przez fanów marki, ale przez wszystkich, którzy szukają prawdziwego torowego auta z homologacją drogową. To coś w rodzaju Clio Williamsa i Megane Trophy-R w jednym – bez kompromisów, bez marketingowych sztuczek, bez zbędnych kilogramów.
Megane R26.R to hołd dla kierowców, którzy nie szukają wygody, tylko czystej mechanicznej przyjemności z jazdy. To samochód, który nie dba o komfort pasażera, nie stara się nikomu przypodobać i nie zna słowa „uniwersalność”. On zna tylko jeden cel – być najlepszym na zakrętach. I właśnie dlatego, nawet po latach, wciąż pozostaje jednym z najbardziej bezkompromisowych hot hatchy w historii.