Tuning samochodów w czasach Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej to temat, który dla wielu współczesnych pasjonatów motoryzacji może wydawać się egzotyczny, a nawet absurdalny. W rzeczywistości jednak była to działalność niezwykle kreatywna, nierzadko improwizowana, pełna determinacji i pomysłowości. Choć PRL był okresem ograniczonego dostępu do technologii, materiałów i informacji, nie brakowało ludzi, którzy chcieli wyróżnić się na drodze, zwiększyć osiągi swoich pojazdów lub po prostu dopasować auto do własnego gustu. Tuning w PRL-u nie miał nic wspólnego z tym, co znamy dzisiaj – nie było katalogów z częściami, gotowych zestawów czy tuningowych targów. Była za to pasja i zaradność.
W tamtych czasach posiadanie samochodu samo w sobie było luksusem. Popularne modele, takie jak Fiat 126p, Fiat 125p, Syrena, Warszawa czy Polonez, często były kupowane na talony, a czas oczekiwania na odbiór auta liczony był w miesiącach lub nawet latach. O nowoczesnych sportowych autach z Zachodu można było tylko pomarzyć, więc ci, którzy pragnęli czegoś więcej, musieli radzić sobie sami. Tuning zaczynał się najczęściej od estetyki – zmiana koloru nadwozia, dodanie spojlera wykonanego z tworzywa sztucznego lub nawet ze sklejki, a także przerabianie atrap, malowanie pasów czy montaż dodatkowego oświetlenia.
Bardzo popularne było oklejanie szyb foliami przyciemnianymi domowej roboty, malowanie felg na kolor srebrny lub biały oraz stosowanie naklejek, często z własnoręcznie rysowanymi logotypami, napisami lub znakami sportowych marek znanych z zagranicznych gazet. Każda modyfikacja była wyrazem indywidualizmu, a zarazem próbą ucieczki od szarości codziennego życia w kraju, w którym wszystko było takie samo. Oryginalność była wartością samą w sobie, dlatego każde, nawet najmniejsze odstępstwo od fabrycznego wyglądu stanowiło powód do dumy.
W zakresie mechaniki możliwości były jeszcze bardziej ograniczone, ale nie oznacza to, że ich nie było. Najbardziej zapaleni majsterkowicze szlifowali głowice, zmieniali wałki rozrządu, zwiększali średnicę wlotów powietrza i eksperymentowali z gaźnikami, często pochodzącymi z innych modeli lub urządzeń technicznych, które nie miały nic wspólnego z motoryzacją. Powstawały domowe układy wydechowe z rur kanalizacyjnych, tłumiki własnej konstrukcji i kolektory spawane z rur hydraulicznych. Zwiększenie mocy rzędu kilku koni mechanicznych było osiągnięciem godnym opowieści podczas zlotów czy nocnych rozmów w garażach.
Bardzo popularną formą tuningu w PRL-u było również „upodobnianie” krajowych aut do zagranicznych modeli. Fiat 125p przerabiano tak, by przypominał BMW lub Mercedesa – zmieniano grill, lampy, dokładano chromowane listwy i oryginalne znaczeki, zdobywane z ogromnym trudem. Polonezy otrzymywały atrapy z aut sportowych, a nawet prymitywne zestawy ospojlerowania, które nadawały im bardziej „zachodni” wygląd. Dla wielu osób była to jedyna droga do realizacji marzenia o aucie wyglądającym jak te z kolorowych katalogów czy zagranicznych filmów.
Nieodłącznym elementem ówczesnej sceny tuningowej były też wyścigi i zloty, organizowane półoficjalnie, najczęściej poza miastem lub na nieczynnych lotniskach. Auta rywalizowały w przyspieszeniu, prędkości maksymalnej i stylu wykonania. Zwycięstwo w takim wyścigu nie dawało nagród materialnych, ale zapewniało ogromny prestiż w lokalnym środowisku. Wielu z tych, którzy w latach osiemdziesiątych przerabiali swoje maluchy i dużego fiata, dziś nadal jest aktywnych w środowisku tuningowym, tym razem już jako właściciele klasyków lub budowniczy profesjonalnych projektów.
Podsumowując, tuning w czasach PRL-u był przede wszystkim manifestacją pasji i pomysłowości w warunkach totalnego niedoboru. Nie chodziło o rekordy mocy, a o pokazanie, że nawet w trudnych realiach można stworzyć coś unikalnego. Dziś projekty z tamtych lat zyskują status kultowych, a ich twórcy uważani są za pionierów polskiej sceny tuningowej. Choć tamte czasy już nie wrócą, to ich duch wciąż żyje w warsztatach i garażach, gdzie tradycja łączy się z nowoczesnością.