Wiesław Mrówczyński – mechanik, który tworzył mistrzów

Wiesław Mrówczyński był jednym z tych cichych bohaterów polskiego motorsportu, których nie widać w transmisjach z rajdów i wyścigów, ale bez których żaden sukces nie byłby możliwy. Mechanik, konstruktor, człowiek o złotych rękach i jeszcze lepszym uchu, który potrafił wsłuchać się w dźwięk silnika i zrozumieć więcej niż niejeden inżynier wyposażony w najnowsze narzędzia diagnostyczne.

Jego droga zawodowa rozpoczęła się w czasach, kiedy samochody naprawiało się intuicją, doświadczeniem i kilkoma kluczami, a nie komputerem i wydrukiem z analizatora. Urodził się w Polsce powojennej i bardzo szybko trafił do środowiska warsztatowego. Zaczynał w zakładzie, gdzie naprawiano ciężarówki, motocykle i pierwsze Syreny, ale jego prawdziwym powołaniem były samochody rajdowe i wyścigowe.

W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych związał się z zespołami sportowymi, początkowo jako pomocnik, a z czasem jako główny mechanik. Pracował przy rajdowych Syrenach, Polonezach, później przy Fiatowskich konstrukcjach, a w końcu przy autach zagranicznych, które z wolna trafiały na polskie odcinki specjalne.

Mrówczyński nie był inżynierem z dyplomem – był samoukiem, który zdobył zaufanie największych nazwisk polskich rajdów. Kierowcy mówili o nim, że znał auto lepiej niż oni sami. Potrafił naprawić skrzynię biegów w lesie, zmienić silnik nocą w ciemnym namiocie serwisowym i przygotować zawieszenie tak, że samochód jechał jak po sznurku.

Był człowiekiem spokojnym, metodycznym, skupionym. Nie potrzebował uznania ani fanfar. Jego nagrodą było to, że auto dojechało do mety, że zawodnik był zadowolony z ustawień, że nie zawiodła żadna śruba.

Z czasem zaczął szkolić młodych mechaników, którzy dziś pracują w zespołach sportowych w Polsce i za granicą. Dzielił się doświadczeniem, uczył pokory wobec techniki, szacunku dla każdego detalu.

Wiesław Mrówczyński pozostał na zawsze symbolem tej strony motorsportu, której nie widać, ale która decyduje o wszystkim. Bez niego nie byłoby tylu sukcesów, tylu bezawaryjnych przejazdów, tylu uratowanych punktów. Jego dziedzictwo to nie trofea, lecz niezliczone auta, które dzięki jego pracy stawały się narzędziami zwycięstwa.