Zbigniew Maliszewski – mistrz kierownicy i dusza polskich górskich wyścigów

Zbigniew Maliszewski to postać mocno związana z wyścigami górskimi, dyscypliną, która wymaga absolutnej precyzji, odwagi i technicznego zrozumienia pojazdu. W latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych jego nazwisko było obecne na listach startowych wszystkich najważniejszych imprez górskich w Polsce, a jego styl jazdy fascynował zarówno kibiców, jak i konkurencję.

Pochodził z południa Polski, gdzie góry, serpentyny i szybkie podjazdy były codziennością. Zamiłowanie do prowadzenia pojazdów zrodziło się naturalnie, a zamiast wybierać rajdy czy wyścigi torowe, postawił na górskie trasy, gdzie kierowca jest sam – bez pilota, bez powtórzeń, z pełnym zaufaniem do własnej pamięci i refleksu.

Maliszewski jeździł różnymi samochodami, ale w pamięci wielu kibiców zapisał się szczególnie jako mistrz tylnonapędowych maszyn, które prowadził z niesamowitą płynnością i kontrolą. Na mokrej nawierzchni czy w zdradliwych zakrętach potrafił zachować prędkość, której inni nie byli w stanie utrzymać.

Jego największą siłą była regularność. Nie wygrywał pojedynczych przejazdów brawurą, lecz całe zawody spokojem i konsekwencją. Potrafił rozłożyć siły, zrozumieć zachowanie auta w każdych warunkach i dopasować się do trudnej topografii górskich tras.

Zawsze otwarty wobec kibiców, chętnie dzielił się doświadczeniem, brał udział w pokazach i wydarzeniach promujących wyścigi górskie. Uważał, że to dyscyplina z ogromnym potencjałem – widowiskowa, wymagająca i bliska ludziom.

Po zakończeniu kariery nie zniknął z motorsportu. Zaangażował się w szkolenie młodych kierowców, wspierał rozwój górskich mistrzostw Polski, współorganizował zawody i pracował jako doradca techniczny.

Dla wielu zawodników górskich był mentorem – nieformalnym, ale bardzo obecnym. Jego styl jazdy, podejście do rywalizacji i pasja, z jaką opowiadał o każdym zakręcie, inspirowały całe pokolenia.

Zbigniew Maliszewski pozostał w pamięci jako człowiek, który kochał jazdę dla niej samej. Nie potrzebował tłumów, pucharów ani świateł kamer – wystarczała mu kręta droga, mocny silnik i świadomość, że w górskich wyścigach każda sekunda naprawdę ma znaczenie.