Od pewnego czasu na łamach Facebooka oraz prasy motoryzacyjnej rekordy popularności biją odświeżone projekty takich legend motoryzacyjnych jak Warszawa, Syrena i Polonez. Polscy graficy i pasjonaci w samych superlatywach rozpisują się na ich temat. Świetnie, również jestem pod wrażeniem tego, jak ciekawe powstały projekty, jak wiele mają wspólnego z obecną modą w stylizowaniu i projektowaniu nadwozi. W Nowej Warszawie możemy doszukać się nawiązania do Bentleya, w Syrence widać dawną magię, a w Nowym Polonezie – stylizację grupy VAG. Wszystko to sprawia, że myślami wracamy do ubiegłych lat. Rozpływamy się w tym, co było. Jedni pamiętają te lata sami, inni przypominają sobie stare zdjęcia rodzinne, na których dziadek lub ojciec stoi na tle któregoś z tych pojazdów. Polonez jeszcze niedawno zjeżdżał z linii montażowej na Żeraniu…
Ach, serce się raduje na samą myśl o Polskiej motoryzacji. To serce jednak natychmiast ma zawał, jest rozdzierane i deptane. Dochodzi do nas, że polska motoryzacja to przeszłość. Wspaniała historia, która już nigdy nie wróci. Jak słowa w piosence Maryli Rodowicz „ale to już było i nie wróci więcej” – doskonale oddają jej stan. Dlaczego tak się stało? Odpowiedź jest prosta. Jak zawsze chodzi o pieniądze! U progu przemian po roku 89-tym nasza motoryzacja kulała. Fabryki bez środków na produkcję, czy restrukturyzację. Pracownicy bez środków do życia. O nowych projektach aut nie mamy co marzyć. FSO, FSM czy FSC to zgliszcza, relikty dawnej świetności, które w nowej Polsce całkowicie wycięto z mapy kraju. Dokonano rozbioru w przemyśle motoryzacyjnym, a zaborcami zostały między innymi takie koncerny jak Opel, Fiat czy Volkswagen. Tuba medialna przekazała to zupełnie inaczej określając ich wybawcami upadłych fabryk. Przecież zatrudniają tysiące osób! Ludzie mają pracę, za co utrzymać[emaillocker] rodzinę. Wszystko to oczywiście prawda, tak to wygląda dzisiaj. Jednak jedyną szansę jaką mieliśmy, utraciliśmy bezpowrotnie. Doskonale widać to na przykładzie Skody. Czesi idealnie wykorzystali sytuację i, sprzedając całą firmę Grupie VAG, wprowadzili ją w lata świetności. Również mieliśmy taką możliwość. Zamiast sprzedawać fabryki, trzeba było sprzedać markę. Tak się jednak nie stało. Szkoda, bardzo szkoda!
Oczywiście „póki piłka w grze wszystko jest możliwe” jak mawiał Kazimierz Górski. Fabryka FSO stoi i czeka, co jakiś czas wyprzedawane są kolejne tereny i budynki przyfabryczne, aby opłacić i za wszelką cenę utrzymać Żerań. Tak się dzieje od lat. Za to słyszymy jak minister gospodarki głosi sukces trąbiąc na wszystkie strony świata: „Wielki koncern zachodni otworzy swoją fabrykę aut w Polsce, radujcie się tym i głoście dobrą nowinę”. I niby z czego mamy się radować? Z tego, że wpuszczamy do kraju kolejnego producenta, który jeszcze bardziej zdominuje naszą rodzimą produkcję? Z tego, że jeszcze bardziej przyblokuje możliwość podniesienia się z kolan FSO? Krótkowzroczność naszych polityków zawsze była spowodowana zasobnością ich sakiewki. Liczy się pełna kieszeń i odpowiednia liczba zer na koncie niż dobro ogółu. Ten ogół chciałby jeździć polskimi samochodami, zaprojektowanymi przez polaków, zbudowanymi z części wyprodukowanych w Polsce.
Skoda w Polsce sprzedaje się rewelacyjnie, a gdyby te auta miały znaczek FSO? Gdyby nasze logo widniało na autach równie dobrych? Zapewne dzisiaj wszystko wyglądało by inaczej. Do tej pory nie potrafimy znaleźć sposobu, żeby skutecznie pomóc FSO. Unia wiąże wszystkim ręce. Jest zakaz dofinansowywania tego typu przedsięwzięć ze środków Państwowych. Ten zakaz nie dotyczy krajów zachodnich, które wiedziały jak pomóc i dofinansować Opla oraz PSA w czasie kryzysu. „Pomoc rodzimym koncernom za wszelką cenę” głosiły hasła czołowych polityków zachodnich. Tylko my nie umiemy zapukać do odpowiednich drzwi w Brukseli. A może nie chcemy zapukać?
Tekst: Marcin Dębowski[/emaillocker]