Większość wyposażenia dodatkowego aut z przed kilku lat ciągle ewoluuje i jest ulepszana. Co więcej, niektóre elementy wyposażenia, kiedyś dostępne tylko w najdroższych autach, dziś można domówić, albo są niemal standardem w autach kompaktowych. Przykład? ABS, ESP, klimatyzacja, również automatycznie sterowana itp. Ale jest jedna rzecz, która rozwija się własną drogą, i w zasadzie tego rozwoju do końca nie widać – mowa o zintegrowanym w aucie systemie nawigacji satelitarnej.
Pamiętam bardzo dobrze jak to się zaczęło. PDA (zwany potocznie palmtopem) powieszony na szybie, do tego zewnętrzny układ GPS – pierwsze PDA nie miały wbudowanego nadajnika, to wszystko oczywiście podłączone do rozdzielacza w gniazdku zapalniczki. O ile udało się to wszystko zgrać, podłączyć (nadajnik GPS był często połączony z PDA bezprzewodowo) trzeba było wczytać mapę i modlić się, żeby się nie zawiesiło, bo restart oznaczał podłączanie wszystkiego ze sobą od początku. Mapy dostarczane były na kartach pamięci, a aktualizowało się je poprzez podłączenie do komputera i pobranie wszelkich aktualizacji. Wydaje się skomplikowane, ale czy naprawdę tak dużo się zmieniło ?
Owszem, wraz z rozwojem technologii można domówić sobie fabryczną nawigację w aucie. Na dużym wyświetlaczu, wkomponowanym w konsole środkową wyświetla się mapa, która wskaże nam drogę, obsłuży radio, telefon i wiele więcej. Wydawać by się mogło, że to rozwiązanie idealne, zero kabli, wszystko w jednym miejscu, nic nie trzeba demontować na noc, żeby nie zginęło. Jest tylko jeden problem – aktualność map. W teorii powinno być łatwo, wyciągamy kartę pamięci, jak kiedyś, podłączamy do komputera i aktualizujemy… no właśnie, ale co producent, to inne rozwiązanie. Jedni stosują karty pamięci, ale zaktualizować je można tylko podczas wizyty w Autoryzowanej Stacji Obsługi i to nie za darmo. A przecież dopiero co dołożyliśmy czterocyfrową sumę do auta, tylko po to by tą nawigacje mieć. Są jeszcze płyty DVD, ale działają na tej samej zasadzie, co jakiś czas trzeba aktualną mapę na płycie zamienić z tą poprzednią. Co gorsza, po pewnym czasie wychodzi nowy model auta\nawigacji i nasz egzemplarz jest niewspierany. Zostajemy zatem z wielkim ekranem na środku konsoli, który wyświetla nam naszą pozycję w polu, przez które od pół roku prowadzi nowa obwodnica.[emaillocker]
Warto w tym momencie zadać sobie pytanie, po co komu taka nawigacja, za którą trzeba zapłacić raz, a potem najrzadziej co rok (choć to rzadko, przy obecnym rozwoju dróg) dokładać do interesu, żeby to miało sens. Jest przecież alternatywa, tylko jest jedno ale: wracamy do uchwytu na szybę i ładowarki w gniazdo zapalniczki. Czy ma to jakiś sens ? Ma, ponieważ tu też technologia poszła do przodu, większość nowych telefonów ma fabrycznie zainstalowane mapy, dostarczone przez producenta, które aktualizują się na bieżąco z Internetu. Dzięki temu mapa jest zawsze aktualna, co więcej możemy obserwować natężenie ruchu, a przy dzisiejszych, ciągle spadających kosztach dostępu do Internetu w telefonie, nie zrujnuje nas co miesięczny rachunek od operatora. Poza tym w dzisiejszych czasach większość z nas ma już telefon, więc jedyny koszt to dodatkowe dane, pobrane w czasie korzystania z map.
Idealne rozwiązanie istnieje, ale rozwija się powoli i na razie dostępne jest w droższych autach. Mowa o nawigacji zintegrowanej z systemem audio w aucie, która za pomocą dostępu do Internetu aktualizuje się na bieżąco. Czyli to co dziś mamy w telefonie, będzie można zobaczyć na ekranie w naszym aucie, bez dodatkowych kabli i wieszaków na szybie. Czekam na takie rozwiązanie, a póki co wieszam telefon na szybie, podłączam do gniazda zapalniczki i jadę w nieznane…
Tekst: Michał Buźniak
Fot. Opel[/emaillocker]