Youngtimery – przyszłość inwestycji czy nostalgia za młodością?

0

Jeszcze niedawno stały gdzieś pod blokiem, z odpadającym lakierem i dziurą w progu. Dziś te same auta potrafią kosztować więcej niż nowe kompakty z salonu. Youngtimery – auta z lat osiemdziesiątych, dziewięćdziesiątych i wczesnych dwutysięcznych – są dziś na motoryzacyjnym piedestale. Ale co tak naprawdę napędza tę modę? Chęć zysku czy raczej pragnienie, by cofnąć się do czasów, kiedy życie było prostsze, a auta – jakby bardziej „nasze”?

Magia lat, które minęły

Youngtimer to nie tylko rocznik. To klimat. To samochód, który pamiętasz z plakatu w dzieciństwie, który sąsiad miał jako pierwszy z klimatyzacją, którym twój wujek przyjeżdżał na święta, wzbudzając respekt. Golf III GTI, E36 coupe, Calibra, Celica, Vectra A 2000, Audi 80 B4 – to nie są zwykłe auta. To wehikuły czasu, które przypominają, jak to było, gdy życie miało mniej pikseli, a więcej zapachu benzyny.

Dla wielu z nas to właśnie youngtimery są symbolem młodości – czasów, kiedy każdy samochód miał duszę, nie udawał tabletu na kołach i nie wysyłał powiadomień o niezamkniętej szybie. Dlatego wracamy do nich z sentymentem. Odrestaurowujemy, pielęgnujemy, pokazujemy na zlotach. Bo to trochę tak, jakbyśmy przywracali do życia część siebie.

Inwestycja? Bywa, ale nie zawsze

Nie da się ukryć – rynek youngtimerów eksplodował. Samochody, które jeszcze dekadę temu można było kupić za parę tysięcy, dziś osiągają zawrotne ceny. Mercedesy W124, Audi 100 C4, nawet stare Hondy czy Peugeoty zaczynają być traktowane jak lokata kapitału. Ale trzeba uważać – bo nie każdy „stary” samochód staje się „klasykiem”.

Wartość mają te egzemplarze, które są w dobrym stanie, z niskim przebiegiem, najlepiej w rzadkiej wersji wyposażenia lub silnikowej. Reszta? Często to po prostu stare auta, które jeszcze nie zdążyły zardzewieć. Kupowanie youngtimera z myślą o szybkiej inwestycji to trochę jak obstawianie koni bez znajomości toru – można wygrać, ale równie łatwo można się przejechać. Dosłownie.

Trudna miłość

Posiadanie youngtimera to nie zawsze czysta przyjemność. Części – coraz trudniejsze do zdobycia. Mechanicy – nie każdy chce się babrać w starym systemie wtryskowym albo regulować zawory. Elektronika – kapryśna jak artysta na kacu. A do tego jeszcze walka z korozją, z brakiem dokumentacji, z urzędniczym „ale to nie spełnia norm”.

Ale właśnie to buduje więź. Bo kiedy sam naprawisz zamek, znajdziesz zderzak na grupie, pospawasz podłużnicę i wypolerujesz oryginalny lakier – to czujesz, że ten samochód to coś więcej niż środek transportu. To projekt. To pasja. To coś, czego nie da się kupić ani w salonie, ani w leasingu.

Przyszłość czy moda?

Moda na youngtimery na pewno jeszcze trochę potrwa. Wraz z tym, jak kolejne roczniki kierowców zaczynają wspominać swoje pierwsze auta, lista „kultowych” modeli będzie się zmieniać. Za kilka lat może okazać się, że klasykiem jest… Opel Astra G, Focus MK1 czy nawet Laguna II. Brzmi zabawnie? Może, ale kiedyś tak samo mówiono o Escorcie czy Kadetcie.

Czy to przyszłość inwestycji? Dla niektórych – tak. Ale dla większości to coś więcej. To sposób na zachowanie cząstki przeszłości, kiedy jazda samochodem była przygodą, a nie tylko koniecznością. To pomnik czasów, które minęły – ale których nie chcemy zapomnieć.



ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj